Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w granice symbolu, gdyż posiadają wszystkie zalety harmonii nieskończonej.
— Gdzie, jeśli nie tu, pod tą rozlaną symfonią barw, możemy powtórzyć słowa Lionarda, którego jasnowidzeniom żadna nie uszła prawda: „Muzyka nie powinna zwać się inaczej jak siostrą malarstwa — mówił. — Wszak dzieła malarskie mistrzów naszych nie są tylko poezyą bez słów, są muzyką bez dźwięku. Dlatego najsubtelniejsi łowcy niepochwytnych symbolów, najgłębsi szperacze wewnętrznego życia pod czystością linii czół zadumanych, wydają się nam jałowemi w porównaniu z temi nieświadomemi symfoniami, jakiemi są staroświeccy mistrze“.
— Gdy Bonifacio, w paraboli uczty bogacza, chwyta iskry sam ku wytworzeniu pędzlem najpotężniejszej gamy barw, ku odźwierciedleniu samej istoty zmysłowości i rozrzutności, nie zwracamy uwagi na blondyna siedzącego pomiędzy dwoma pysznemi hetairami, o licach błyszczących jak przezroczyste bursztynowe lampy, wsłuchanego w dźwięki muzyki. Pomijając rysy zewnętrzne czujemy się wzruszeni do głębi duszy siłą akordów, wiodących myśl naszą ku przeczuciom cichych wieczorów, ozłoconych jesienią, nad cichą przystanią zalaną niby wonnemi olejkami, w którą wkracza łódź ozdobna w sztandary, w ciszy uroczej i złotej podobna do wielkiego wieczornego motyla, zanurzającego się w kwiecie kielicha.
— Czyż łodzi tej nie ujrzym na żywe oczy, przybijającej pewnego jesiennego wieczoru, do podnóża pałacu dożów?
— Czyż się już nie zjawia nam na proroczych