Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sennego nie zrywały kwiecia. Lecz że zmysłowość mnicha uśpioną była, nie uśmiechają mu się lubieżne pokusy, tylko czuje ból nie jasny a wielki, srogi żal, co trzyma na uwięzi niezrodzone żądze. Pod akompaniamentem którego szuka na klawiszach, mnożą się wspomnienia przeszłości, co mogła istnieć a nie istniała, układając się w chimeryczne sploty. Wewnętrznej tej burzy domyśla się towarzysz, co stanął przy nim i sam już wkroczył w progi ukojonej starości. Poważny i łagodny ujmuje kojącym ruchem ramię wzburzonego grajka. Dalej, z chłodnego cienia wyłania się chłopię, uosobienie żądz nieokiełznanych. W opierzonym kapeluszu i o długich kędziorach, zdradza typ zagadkowego a Holenom tak miłego Hermafrodyty. Obecny lecz obcy, bliski lecz oddzielony przepaścią całą od tamtych dwóch, zdaje się myśleć o samym sobie, dbać o samego siebie. Muzyka służy mu ku wzmożeniu pragnienia użycia. Uosobiony egoizm melodyę traktuje jako wstęp i akompaniament oczekującego go w życiu ucztowania. Spojrzenie skośne i przenikliwe wbił w jeden punkt jak ten, co sam oczarowany zdobyczą czyha na ofiarę. Jego zwarte wargi posiadają niepokojącą zagadkę warg, co nie oddały jeszcze pocałunku. Na szerokiem czole kłaść się mogą najbujniejsze wieńce, lecz gdy wspomnę sobie na jego ukryte ręce wyobrażam je sobie zawsze zajęte obrywaniem laurowych liści, ot tak, dla uperfumowania palców.
Tu mówca zrobił ruch naśladujący obrywanie i rozcieranie pomiędzy palcami wonnych liści, a nagięcie jego głosu nadało taką wyrazistość wywołanej postaci, że znajdującym