Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Effrena myślą wybiegł poza ściany okalających jego i jego słuchaczy zwartym pierścieniem heroicznych wspomnień i zbrojnym wałem niedostępnych, najeżonych wieżyc, rozpostartemi żaglami zwycięzkich galer.
Po za miejscem, co mu się niedawno zdawało stworzonem na świątynię Piękna, Sztuki, Prawdy, snuły się tłumy inne, od wypełniających te sale, te co się przelewały jak fale w marmurowem wyżłobieniu Piazetty, lejąc pod gwiaździste niebo stłumionemi stugłosy i upajając się niemi jak krwią lub winem.
Więc się odwrócił w myśli od zebranych w sali Wielkiej Rady słuchaczy ku niezliczonym tłumom oblegającym olbrzymie teatra, zgłodniałym prawdy i piękna, milczącym i skupionym przed kurtyną, podnoszącą się nad przedziwną przemianą życia w sztukę i sztuki w życie — zrywających się jak huragan przed błyskawicą, genialnego słowa.
Ideał sztuki w jej najwyższej formie pociągał go ku rzeszom świeżym, niosącym poecie cześć i uwielbienie należące każdemu, kto przerywa, bogdaj na chwilę, cierpienia, mękę życia; kto zaspakaja pragnienia niezliczone i niezliczonym rzeszom podaje zapomnień czarę.
Dopiero co dokonana próba w sali Wielkiej Rady zdała mu się małą i błahą! Wierzył, że przyśpieszone oddechy słuchaczy rozdmuchują ognisko olbrzymich natchnień.
Niedokształtowane dzieło, z którem się nosił w głębi łona, drgnęło pragnieniem życia i światła a jednocześnie wzrok Effreny szukał stojącej prosto śród konstelacyi, muzy tragedyi, której