Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstrzymywanych i gaszonych ogni. Gwałtowność ta przerażała mnie niemal, chociaż nie był to bynajmniej dla mnie widok nowy. Niedawno toż samo wrażenie odczułem był wobec innej odmiany tego samego zjawiska: przy śmiertelnem wezgłowiu konającego Lata. Żądza życia zdawała się kipić i rozlewać w dziwnej, gorączkowej woni wód, pulsować w ich nurtach tajemniczych... Myślałem... tak, zdawało mi się zaprawdę, że ogród, w którym sztuka wystrzeliła najczystszym i najbogatszym wykwitem, gród ten gwoli naturze swej i przeszłości nabytkom, winien nieustannie dążyć ku absolutowi Piękna. Zdawało mi się, że ono tu wracać winno, w miarowych jak oddech w piersiach zdrowego człowieka odstępach; kwitnąć i owocować, jako rok rocznie kwitną i owocują drzewa. Przepojona harmonią Piękna, Wenecya, kroczyć winna ku doskonałości, ku której ją popychają stulecia. Spowita w pleśń zielonkawych swych kanałów, pod skwarem letniego nieba legła bez pulsu i oddechu, lecz czyżbym się mylił, że pod pozornem omdleniem nastają prądy zdolne w niej wskrzesić najpyszniejsze zjawiska i dzieła przeszłości.
„Takem dumał przed obrazem, co, pod zaklęciem miłości synowskiej i poezyi, powstał w wyobraźni mojej, Utkwił w niej wizyą niezrównanie piękną, niewyczerpanie rozkoszną. Lecz czy tę wizyę moją złotą, potrafię odsłonić przed słuchaczami? Niema poranku i wieczoru niema, na lądach i wodach, by mi nie wracał i nawet niespodziane zjawienie się kochanki, w lesie wonnym, rozśpiewanym wiosną, nie jest tak upajające jak widok tego grodu, obejmującego mar-