Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gała się niby z powrotem ku rozkosznemu miastu Anadiomeny, po którego niezliczonych kanałach, jak po nerwach lubieżnej niewiasty, poczynała krążyć wieczornych warów gorączka.
I Stelio i Foskaryna milczeli, wsłuchani w nurtujące głąb ich duszy głosy.
Wzbijające się z ogrodów wonie rozlewały się w powietrzu i padały jak olejki wonne na lekkie zmarszczki wodnej taili mieniącej się połyskiem przepalonego bronzu. Powietrze zdawało się wypełniać widmami dawnej weneckiej świetności.
Biła ona z marmurowych pałaców i ich przyćmionych tutaj złoceń.
W czarodziejski wieczór wracała wonią i odbłyskiem dalekiego Wschodu, co tu niegdyś napływał wzdętemi żaglami i zaokrąglonemi skrzydły galer, wiozących łup bogaty.
Stelio chłonął to w siebie spragniony wszelkich objęć i w nim się unieśmiertelnić.
Chłonęła też to wszystko Foskaryna, łaknąc swą przepełnioną duszę przepalić ofiarnym ogniem i umrzeć czystą.
Oboje czuli ogarniające ich z chwilą każdą wzmagające się wzruszenie, a myśli ich i uczucia podobne były do wód tych staczających się w otchłań bezdenną.
Zbudził ich z zadumy wystrzał salutujący flagę, podejmującą się na maszcie wojennego okrętu, stojącego na kotwicy, w pobliżu ogrodu.
Trzybarwna flaga zwisła wzdłuż wysokiego masztu wywołując pamięć dawnych, heroicznych czynów.