Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Gdy na miękkiej, ziemskiej łące, pod okiem modroszatnej swej matki, zrywać bę­dziesz kwiecie wonne a Oceanidy okolą cię śpiew­nym korowodem, na miękkiej, ziemskiej mura­wie… zdejmie cię smętek nieprzemożony, zamglą się nagle twe nieśmiertelne źrenice, słońce ci zgaśnie, serce ściśnie niezbyta tęsknota; dusza twa, o Persefono! zapragnie mroków podziemne­go twego królestwa. Próżno modroszata matka twoja wołać cię głośno i budzić będzie; ty, o Persefono! odrzekniesz tylko: oto matko moja, Hades mnie wzywa w podziemne swe państwo, wydziera światła by pogrążyć w ciemności Erebu… pociąga nie dającą się nigdy nasycić miło­ścią…“
— Perdito — zawołał poeta, wsłuchując się z lubością w perliste dźwięki jej głosu, skandu­jącego wiernie, przezeń skreślone słowa. — Ah! Perdito! jakże potrafisz być ponurą o tym wieczornym i jesiennym zmroku. Scena to, gdy się Persefona ma zaprzepaścić w Erebie. Opłakują ją Oceanidy… jakże głos twój podobny do ich zniżonego chóru! Persefona sztywna, w żółtej szacie, cofa się, odrzucając w tył ukoronowaną głowę. Cień nocy i śmierci już, już przepływa po jej bladości, oblewa lica, wpada w ócz zagłębienia, drga w nozdrzy zwężeniu, twarz przyobleka w tę tragiczną maskę, którą ty, Perdito! przywdziewasz tak często… Pamiętam, gdym do mych misteryj, tworzył Persefony postać, w o­czach mi stałaś zaklęta. Szmat żółtego aksami­tu obrzeżający wykrój twej sukni, przyoblekł w żółte szaty moją Persefonę… Pewnego wie­czoru, pamiętam, żegnałaś mnie u siebie, na pro­gu komnaty pogrążonej w mroku, do której je-