Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którą dosięgnąć jest najżywszem mem pragnie­niem. Zdaje mi się doprawdy, że posiadasz moc czarodziejską, udzielania życia temu co we mnie kiełkuje dopiero. Ty mi ustawicznie wskazujesz horyzonty odlegle a szczytne. Pod wpływem twoim doznaję upojenia rzeźbiarza co, przeniósł­szy wieczorem do świątyni, posąg rozgrzany jesz­cze ostatniemi uderzeniami dłuta, wilgotny, lgną­cy do dłoni co go ulepiły, ujrzał go, nazajutrz, na cokule, śród dymu wonnych kadzidei, ro­niącym z każdego cala tego materyału z jakiego został wytworzony, boskość przedziwną, istotną… Tak i ty przyjaciółko moja! dokony­wasz podobnego cudu, za każdem zbliżeniem się do mnie. To też myślę, że gdy mnie raz do­bre losy zbliżyły do ciebie, stałaś mi się niezbę­dną na zawsze i chociaż, śród częstych a długo­trwałych rozłączeń i ty i ja żyć musimy z oso­bna, oboje chyba, zdajem sobie sprawę z tego co by powstać mogło z zupełnego zlania się istot naszych i życia naszego? To czem mnie darzysz jest najpewniej więcej niż to co dać chcesz i mo­żesz, a że cię zkądinąd uważać muszę za straco­ną dla siebie… zwę cię: Perdito! w nazwę tę wle­wając całą smutną świadomość i żal nieskoń­czony…
Zatrzymał się, czując, że drży dłoń, której nie wypuścił jeszcze ze swej dłoni.
— Perdito! — szeptał cicho po chwili milcze­nia.
— Gdy tak wołam na ciebie, czy się domy­ślasz na jakie ciosy i ostrza wystawiam piersi żą­dzą płonące? Zdaje mi się doprawdy, że jeślibym nawet mógł cię posiąść, chłód twój omroziłby łupieżne me dłonie.