Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czy to w sercu bogów, czy ludzi, wylewały się kaskadą przepysznych, przejmujących dźwięków.
I płonne żale długich dni stęsknionych i wołanie rozpaczne za odbiegłem szczęściem i ramiona wyciągające się błagalnie, ku mknącym na skrajach horyzontu żaglom i niecierpliwe przyzywanie śmierci wybawicielki od zbyt srogiej męki, wybuchały w jej śpiewie z tym wyrazem, jaki sztuka sama wlać może w duszę, oszczędzając duszy cierpienia.
Słowo każde brzmiało skargą, zmienione w nutę nieskończonej miłości i rozpaczy a pyszna melodya wypełniała serca słuchających błogością niewymowną, niby pierścieniem zwartym lecz rozciągającym się ustawicznie pod drganiem wszechżycia.
I biegła przez drzwi otwarte na balkony, W ciszę uroczą i przezroczyste głębie weneckiej, jesiennej nocy; i zaklęciem wszechmocnem padała na senne wody; i po przez maszty okrętów, po przez kopuł banie, po przez wieżyce strzeliste, przez nieme spiże zamieszkałe, race, biła het! tam! ku gwiazdom bezsennym.
W przerwach śpiewaczka skłaniała młodociane czoło, nieruchoma jak posąg Aryadny w Watykanie, biała śród drewnianych muzycznych instrumentów i długich smyczków rytmicznego ruchu, nieświadoma burz iuczuć które wyrażała przed chwilą.


∗             ∗

Chcąc uniknąć natrętnej ciekawości, Stelio Effrena, wyszedł na wewnętrzny, odosobniony dziedziniec i schroniwszy się pod rąbkiem cienia