Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którą usiłowałem utrzymać w rozmowie potocznej, wkrótce przecież mnie opuściła. Począłem się mieszać. Zakłopotanie moje wzrastało z każdą chwilą, stawało się nie do zniesienia.
Z przyległych pokojów głosy Mani, Natalki i Edyty dochodziły tu niewyraźnie.
Powstałem, zbliżyłem się do okna i stanąłem obok Juliany. Już miałem pochylić się ku niej i wymówić nakoniec te słowa, które po tylekroć wypowiadałem w duchu, w rozmowach snutych w wyobraźni. Ale obawa, że lada chwila mogą mi przeszkodzić, powstrzymywała mnie. Pomyślałem, że chwila jest źle wybraną może, że kto wie, czy miałbym dość czasu na wypowiedzenie jej wszystkiego, na otworzenie przed nią serca mego do głębi, opowiedzenie jej całych dziejów mego życia wewnętrznego w ciągu ostatnich tygodni, tajemniczego uleczania mej duszy, rozbudzenia się strun najserdeczniejszych dla mnie, od kwitnięcia najlepszych marzeń moich, głębokości mego nowego uczucia, upornych moich nadziei. Pomyślałem, że mógłbym może nie mieć dość czasu na opowiedzenie jej szczegółów wydarzeń dni ostatnich, że nie mógłbym dopowiedzieć jej tych wyznań niewinnych, słodkich dla ucha kobiety kochającej, uroczych swą szczerością, bez porównania więcej przekonywających niż wszelka wymowa.
W rzeczy sumej trzeba, by mi się udało ją