Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąc się wywołać napowrót w tej duszy owo marzenie, które wydarłem był z niej brutalnie.
I ośmieliłem się otoczyć ramionami Julianę i matkę, pochyliwszy się ku oknu i wsunąwszy głowę między obie ich głowy, w ten sposób, że włosy jednej i drugiej muskały mnie po twarzy. Wiosna, czystość powietrza, szlachetność krajobrazu, ta przemiana spokojna wszelkiego stworzenia pod wpływem macierzyńskim pory roku i to niebo, to niebo uroczej bladości, coraz to piękniejsze w miarę, jak bladło coraz więcej, wszystko tu budziło we mnie uczucie życia tak nowego, że myślałem z dreszczem wewnętrznym: „Czyż to podobna? Czy to podobna? Po tem wszystkiem, co zaszło, po tem wszystkiem, co wycierpiałem, po tylu winach, ja mogę jeszcze znaleźć urok jakiś w życiu? Mogę jeszcze mieć nadzieję, mogę mieć przeczucie szczęścia? Zkąd mi przychodzi to błogosławieństwo?“ Zdawało mi się, że całej istocie mojej ubyło ciężaru, że się rozwija, rozszerza gdzieś po za granicę swego istnienia, z tą wibracyą subtelną, szybką i nie przerwaną. Nic nie może dać pojęcia o tem czem stawało się we mnie ledwie dostrzeżone wrażenie włoska, co musnął mi twarz zlekka.
Pozostaliśmy przez kilka minut w tej pozie, w milczeniu. Gałęzie wiązów odzywały się cichym jękiem. Drżenie nieskończone milionów kwiatów żółtych i fioletowych, które kładły się gęstym dywanem pod murami domu u okna, za