Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szą była teraz, niż kiedykolwiek. Rozmawialiśmy z sobą mało, a i to nie patrząc sobie przytem nigdy w oczy, nie próbując otworzyć przed sobą wzajem serc. Szukaliśmy teraz oboje towarzystwa naszych córek; w swej nieświadomości szczęśliwej, Mania i Natalka zapełniały nam długie chwile milczenia swoim szczebiotem.
Pewnego dnia Mania spytała:
— Mamo, czy tego roku pojedziemy na Wielkanoc do Badioli?
Nie czekając na odpowiedź matki, odrzekłem jej bez wahania:
— Tak, pojedziemy.
Wtedy Marya poczęła skakać po pokoju na znak radości, pociągnąwszy za sobą siostrę. Spojrzałem na Julianę.
— Czy zadowolona jesteś z tego, że tam jedziemy? — spytałem nieśmiało, niemal pokornie.
Skinęła głową na znak zgody.
— Widzę, że nie jesteś zdrową — dodałem — a i ja również nie czuję się dobrze zupełnie. Może wieś... wiosna...
Wpół leżąc wyciągnęła się w fotelu, którego poręcze podtrzymywały białe jej ręce i poza ta przypomniała mi inną: z czasów rekonwalescencyi, w ten ranek, kiedy wstała po raz pierwszy z łóżka i kiedym chorą zawiadomił o moim odjeździe.