Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ływałem na pamięć twarz delikatną i pociągającą literata, taką, jaką mi się przedstawiła, kiedy go widziałem kilkakrotnie na zebraniach publicznych. Rzecz pewna, że posiadał to wszystko, co mogło się podobać Julianie. Wedle obiegających pogłosek, miał on mieć szczęście do kobiet. Powieści jego, pełne skomplikowanej psychologii, czasami nadzwyczaj subtelne, często fałszywe w założeniu, zamącały spokój dusz sentymentalnych, zapalały wyobraźnie niespokojne, uczyły z najwyszukańszą elegancyą pogardy do życia powszedniego. „Agonia,“ „Prawdziwe katoliczka,“ „Angelika Doni“, „Jerzy Aliora,“ „Tajemnica“ kreśliły obrazy życia nadzwyczajnego, pełnego siły, jak gdyby życie było wielką pożogą niezliczonych postaci płomiennych. Każda z tych postaci staczała walki w imię swego urojenia, w wielkim jakimś pojedynku przeciw rzeczywistości.
Niepowszedni ten artysta, który w swych książkach przedstawiał się, że tak powiem, jak jakiś ekstrakt ulotniony ducha arcy-czystego, wszakże i na mnie samym wywierał pewien urok? Czyż nie mówiłem o jego „Jerzym Aliora“ że to książka „braterska?“ Czyliż nie dopatrywałem się w niektórych jego kreacyach literackich dziwnego podobieństwa z własną moją istotą wewnętrzną?“ „A jeśli też właśnie to powinowactwo osobliwe, istniejące między nami obydwoma: ułatwiało mu dzieło uwiedzenia, już może rozpoczęte? A jeśli i Juliana dała posłuch jego słowom dlatego, że