Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że nie pozostało nigdzie śladu zbrodni. Zbliżyłem się do kołyski nie bez nieokreślonej obawy, że zastanę dziecko martwem. Spało na wznak, ściskając wielkie palce rąk w zaciśniętych piąstkach. „Śpi! To nie do wiary. Powiedziałbyś, że nic tu nie zaszło“. Tu, com zrobił, poczęło nabierać dla mnie jakiejś złudy sennej, czegoś, co nie miało wcale miejsca w rzeczywistości. Zrobiła się jakby przerwa nagła w moich myślach, przestrzeń pusta w ciągu tego oczekiwania.
Jak tylko poznałem na kurytarzu ciężki krok mamki, wyszedłem na jej spotkanie. Matka moja nie szła z nią razem. Powiedziałem, nie patrząc jej jednak w twarz:
— Dziecko śpi wciąż.
I oddaliłem się śpiesznie. Byłem ocalony!