Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dejbądź godzinie, w każdejbądź okoliczności, już zachodził we mnie jakiś rodzaj zgnębienia, już popadałem w jedną jedyną namiętność: nienawiść moją względem niego. Matka moja rzekła do Juliany: — Patrz, jak w przeciągu tych kilku dni już się zmienił. Podobny jest teraz więcej do ciebie niż do Tullia; ale zupełnie podobnym nie jest ani do ciebie, ani do Tullia. Co prawda zbyt on jeszcze jest mały, aby można dobrze ocenić podobieństwo. Zobaczymy później... Nie pocałujesz go? Zbliżyła czoło dziecka do warg chorej. Jakiego też wrażenia ona doznała? Dziecko zaczęło płakać. Miałem tyle siły, że powiedziałem matce bez wszelkiej goryczy: — Zabierz go, mamo, wynieś ztąd. Julianie potrzeba spokoju a wszelkie wstrząśnienia jej szkodzą. Matka wyszła z alkowy. Kwilenie słabło, wciąż wszakże sprawiało mi toż samo wrażenie bolesne, tęż samą ochotę wybiegnięcia za dzieckiem i uderzenia go, byłem już tylko nie potrzebował słyszeć go dłużej. Dochodził nas płacz ten czas jakiś jeszcze, w miarę jak się oddalał. Kiedy wreszcie ustał, cisza co po nim nastąpiła, wydała mi się straszliwą; spadła ona na mnie, jak osypująca się ziemia i przygniotła całym ciężarem. Ale nie zastanawiając się dłużej