Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Biedny syn! Wyczerpał całe siły — ozwała się matka, poprawiając mi włosy.
A Juliana ozwała się:
— Zabierz go mamo, wyprowadź ztąd, Fryderyku.
— Nie, nie, nie jestem zmęczony — powtarzałem — nie jestem zgoła zmęczony.
Doktór oznajmił swój wyjazd. Oświadczył, że położnicy nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, że jest już na drodze do zupełnej i pewnej poprawy. Trzeba było za wszelką cenę w dalszym ciągu starać się o odrodzenie krwi. Kolega jego, Jemma de Tussi, z którym konferował i w zupełności się zgodził, prowadzić będzie dalej kuracyę, zresztą już teraz bardzo prostą. Mniej on pokładał nadziei w lekarstwach, jak w obserwowaniu ścisłem różnych reguł hygienicznych i dyetycznych, jakie przepisał.
— W rzeczy samej — dodał, ukazując na mnie — nie mógłbym życzyć sobie lepszego infirmera inteligentniejszego, czujniejszego i więcej poświęconego. Dokazał cudów i dokaże on ich jeszcze więcej. Odjeżdżam całkowicie spokojny.
Zdawało mi się, że serce skacze mi w piersi, że bicie jego zadławi mnie chyba. Niespodziewana pochwała tego poważnego człowieka, wypowiedziana w obecności matki i brata, przejęła mnie głębokiem wzruszeniem; było to dla mnie nagrodą. Patrzałem na Julianę i zobaczyłem, że oczy jej napełniają się łzami. I pod wpływem