Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głębszemi, bardziej zapadłemi, okrążonemi większym jeszcze kręgiem cienia.
— Widzisz — rzekła głosem zamierającym — wciąż to samo.
I oczy jej nie opuszczały mnie ani na chwilę. Oczy te mówiły, jak oczy księżnej Lizy: „Spodziewałam się, że przyjdziesz mi na pomoc; ale i ty mnie nie chcesz ratować, ty także!“
— Gdzie jest doktór? — spytałem matki, która zdawała się smutną i zaniepokojoną.
Ukazała mi na drzwi. Podszedłem ku mm i wszedłem. Zobaczyłem doktora przy stoliku, na którym ułożone były różnego rodzaju medykamenty, futerał czarny z instrumentami, termometr, bandaże, kompresy, flaszeczki, kilka rurek specyalnego jakiegoś kształtu. Doktór trzymał w ręku rurkę kauczukową, do której dopasowywał sondę i wydawał instrukcye Krystynie, zniżając głos.
— I cóż? — spytałem go nagle — co jest właściwie?
— Nic niepokojącego na teraz.
— A wszystkie te przygotowania?
— To ze względu na przezorność.
— Ale czy to konanie długo jeszcze trwać będzie?
— To koniec już.
— Mów pan szczerze, proszę. Czy przewidujesz pan nieszczęście? Mów pan otwarcie?
— W tej chwili nic nie zapowiada jeszcze po-