Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale zdaje mi się, że w paraliżu postępowym wydarzają się przecież wypadki wyzdrowienia.
— Nie, panie, nie. Może pożyć jeszcze dwa, trzy, cztery lata, ale wyzdrowieć już nigdy.
— A jednak, zdaje mi się...
Nie wiem, zkąd brała się u mnie ta lekkodusznoś ćbawienia się temi nowinami, ta uprzejmość ciekawa rozkoszowania się memi uczuciami. To pewna, że sprawiało mi to przyjemność. Albinos zaś, podrażniony memi zaprzeczeniami, wszedł, nie rozprawiając już dłużej ze, mną, na drabinkę drewnianą, przystawioną do jednej z wyższych pułek. Był cienki i w tej chwili wydał mi się podobnym do jednego z tych kotów bezdomnych, wychudłych i oblazłych z szerści, co się czepiają stoku murów. Wchodząc po drabince, trącił głową sznur przeciągnięty z jednego końca księgarni w drugi, który służył za miejsce spoczynku dla much. Cała chmara much zawirowała dokoła jego głowy z szalonem brzęczeniem. Zeszedł, trzymając w ręku tom jakiegoś dzieła; autorytet, który stwierdzał jego zdanie. A muchy nieubłagane zleciały z nim razem.
Pokazał mi tytuł. Był to traktat patologii specyalnej.
— Zechciej pan zobaczyć.
Przerzucił kilka kartek. Ponieważ kartki książki nie były przecięte, rozchylił palcami dwie