Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIV.

W jednym z takich napadów postanowiłem opuścić Badiolę, pojechać do Rzymu, szukać szczęścia.
Miałem pretekst gotowy. Ponieważ nie przewidzieliśmy tak długiej nieobecności, pozostawiliśmy dom w stanie prowizorycznym. Naglącem było pozałatwiać różne sprawy tak, aby nieobecność nasza przedłużyć się mogła bez oznaczonego terminu.
Oznajmiłem o moim wyjeździe. Przekonałem matkę moją, brata, Julianę, że to było rzeczą nieodzowną; przyrzekłem, że wszystko pozałatwiam w ciągu dni kilku i począłem robić przygotowania do podróży.
W wigilię wyjazdu wieczorem, późno już w noc, kiedym zamykał jedną z waliz, posłyszałem pukanie do drzwi mego pokoju. Wymówiłem:
— Proszę!
I ku memu zdumieniu zobaczyłem wchodzącą Julianę.
— Ach! To ty?
Wyszedłem na jej spotkanie. Była cokolwiek