Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naszem marzeniem również i opuściła nas, aby nam pozwolić dalej marzyć dowoli.
Była to godzina, cu następuje po zachodzie słońca, godzina spokojna i przezrocza. Nad głowami naszemi ani jeden nie poruszył się listek. Od czasu do czasu gromadka jaskółek szybkolotnych przerzynała powietrze z szelestem skrzy’deł, z przenikliwemi krzyki, jak w willi Bzów.
Odprowadziliśmy oczyma świętą kobietę, dopóki ją tylko dojrzeć było można; potem popatrzyliśmy na siebie uboje w milczeniu, pomieszani. Przez kilka minut żadne nie przerwało ciszy, przybici oboje bezmiarem smutku. I wtedy to, z wysiłkiem strasznym całej istoty mojej poczułem odosobnione zupełnie życie tej małej istoty obok mnie, tak jakby żaden twór inny nie istniał obok mnie, nie był istniał dokoła mnie. A nie było to złudzenie, było to wrażenie rzeczywiste a głębokie.
Przestrach wstrząsnął dreszczem wszystkie fibry we mnie; drgnąłem gwałtownie i podniosłem oczy na moją towarzyszkę, aby rozproszyć te wrażenie przestrachu. Popatrzyliśmy na siebie pomieszani, nie wiedząc ani co powiedzieć, ani co uczynić przeciw temu nadmiarowi udręczenia. Widziałem na jej twarzy odbłysk mojej rozpaczy, odgadywałem wyraz własnej mej twarzy. Moje oczy instynktownie spojrzały na jej łono; a kiedy je odwróciłem, spostrzegłem na mojej twarzy ten sam wyraz panicznego strachu jaki