Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwie śmiertelnem, na jakie narażałem Julianę. Oczywiście w razie gdyby zaszedł jakiś wypadek, życie matki byłoby na wielkie niebezpieczeństwo wystawionem. Pod wpływem szału wszakże nie myślałem o niczem innem, tylko o zagładzie dziecka. Póżniej dopiero zastanowiłem się nad tem, że dwa te życia były z sobą solidarnie złączone i że szalonemi memi przedsięwzięciami jeden cios wymierzam przeciw matce zarówno, jak przeciw dziecku.
Zresztą Juliana nie przeciwstawiała mi nigdy oporu. Ciche łzy duszy znieważanej nie zapełniały już nigdy jej oczu. Zapał jej, złowrogi jakiś niemal, odpowiadał moim uniesieniom szalonym.
W rzeczy samej czasami widziałem na jej czole pot konających i powierzchowność trupa, która przejmowała mnie dreszczem. Raz, bezprzytomna niemal, zawołała zdławionym głosem:
— Tak, tak, zabijaj mnie!
Zrozumiałem. Spodziewała się śmierci i to odemnie się jej spodziewała.