Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doszedłem do ławki i znalazłem parasolkę. Nie zatrzymywałem się mimo wspomnień tak świeżych, żywych jeszcze, gorących, które mi mąciły duszę. To tu upadła wpół zemdlona, pokonana; to tu uczyniłem jej upajające wyznanie: „Byłaś w moim domu wówczas, kiedym ja szukał cię daleko“; tu pochwyciłem z ust jej tchnienie, które napełniło duszę moją najwyższą radością; tam spiłem pierwsze łzy jej, tam posłyszałem jej łkanie, tam wymówiłem to pytanie niejasne: „Zapóżnu już może? Czy już zapóżno?“
Kilka godzin zaledwie przeszło a już wszystko to było tak dalekiem! Kilka godzin zaledwie przeszło a już szczęście się rozwiało! Teraz nowe podkładając, ale niemniej straszliwe znaczenie, powtarzało się w duszy mojej to pytanie: „Zapóźno już może? Czyż już zapóźno?“ I uniesienie moje rosło, i to światło niepewne i to milczące zapadanie nocy i te szelesty tajemnicze w krzakach już ciemnych, i cała ta fantasmagorya zwodnicza ciemniejącego zmroku nabrały dla mego umysłu złowrogiego jakiegoś znaczenia. „A gdyby rzeczywiście było już zapóźno? Gdyby rzeczywiście wiedziała, że jest skazaną? Gdyby miała mieć świadomość tego, że nosi śmierć w swem łonie? Zmęczona życiem, zmęczona cierpieniem, nie spodziewając się już niczego odemnie, nie mając odwagi zabić się odrazu bronią lub trucizną, może z umysłu zaniedbała chorobę, może jej dopomagała, taiła, aby ułatwić jej postępy, po-