Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy stanęła tuż przed Passacantandem, porwała go za rękę, ażeby go zatrzymać.
— Ach! mój mały Giannetto!
— Czego ty chcesz?
— Cóżem ci zrobiła?
— Ty? Nic.
— A więc dlaczegóż mi robisz tyle zmartwienia i przykrości?
— Ja? Pierwszy raz to słyszę... Dobranoc. Nie mam dziś czasu do stracenia.
I brutalnym ruchem gotował się do odejścia. Ale Afrykanka rzuciła się na niego, objęła go ramieniem, przytuliła swoją twarz do jego twarzy, przycisnęła się do niego całym ciężarem swojego ciała; i wybuch jej namiętności był tak gwałtowny, jej wściekła zazdrość była tak straszną, że Passacantando oniemiał.
— Czego chcesz! Czego chcesz? Powiedz mi! Czego potrzebujesz? Czego potrzebujesz? Wszystko ci dam, wszystko. Ale bądź moim, bądź moim! Nie dręcz mnie... Nie doprowadzaj do szaleństwa... Czego potrzebujesz? Chodź! Bierz wszystko, co znajdziesz.

I pociągnęła go do szynkwasu, otworzyła

11*
— 163 —