Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Massacese obwinął patyczki kłakami, zamoczył je we wrzącym terze i wytarł tem ranę. Ażeby wypalenie gruntowniejszem i skuteczniejszem uczynić, nalał jeszcze trochę płynu w ranę. Gialluca nie wydał ani słowa skargi. Inni wzdrygali się na widok tych tortur.
Ferrante La Selvi rzekł ze swego posterunku, potrząsając głową:
— Zabiliście go.
Zanieśli Gialluc’ę na pół umarłego do kajuty i ułożyli go na pryczy. Nazareno miał poruczoną pieczę nad chorym. Z pokładu słychać było donośną komendę Ferrante’a i przyspieszone kroki marynarzy, wzywanych do manewrowania. „Trinita“ się skręciła i zatrzeszczała w wiązaniu. Naraz, Narazeno spostrzegł, że utworzyła się dziura. Krzyknął na załogę. Zbiegli się wszyscy. Wśród wrzasku i największego zamieszania, wysilano się, żeby szparę jak najprędzej zatkać. Można było myśleć, że statek już tonie.

Pomimo fizycznego i duchowego wyczerpania, podniósł się Gialluca na swojem legowisku, wyobrażając sobie, że „Trinita“ idzie pod wodę. Uczepił się ramienia młodego Talamonte’a i błagał:

— 136 —