łosnym, łatwe było i jedyne. Skoro jednak wchodziły tu indywidualne odczucia — kobiety zamykały się jak kwiaty o nadejściu pory nocnej.
I dlatego w miarę zapadania wieczoru Rena mówiła:
— Nie mów o miłości!...
Nagle otwarły się drzwi i weszła pokojowa z listem.
— Od pana profesora!
Ręka Reny drżeć zaczęła. Zwróciła się do Kaswina:
— Pozwolisz?
Ukłonił się, powstał i odszedł do okna, gdzie zaczął palić papierosa.
Po kilku minutach odwrócił się.
Rena leżała z głową ukrytą w poduszkach. W ręku trzymała zmięty list. Podszedł ku niej niespokojny.
— Renusiu! Co tobie?
Podniosła głowę z wysiłkiem. Była bardzo piękną i bladą. Kaswin nigdy nie widział tyle uroku, nagromadzonego na twarzy kobiety. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— Nic! Nic!... Nagle... zawrót głowy...
— Może lekarza?
To jedno słowo przywróciło jej równowagę. Było bardzo ziemskie, bardzo troskliwe, bardzo zwyczajne.
— Co znowu?... Przeciwnie! Pragnę przejechać, rozerwać się.
Milczał. Było to w połowie miesiąca. Grupę holenderską wziął na kredyt. Nie miał pieniędzy na zapłacenie powozu.
— Pójdź po dorożkę...
Uciekł się do kłamstwa.
— Mam bardzo ważny interes dziś wieczór, jutro...
Nagle porwał ją szalony gniew.
Nagle spojrzała na niego brzydkiemi oczyma.
— Co robi tu ten wypomadowany smarkacz, który nie jest w stanie nawet rozerwać ją w takiej podłej, fatalnej chwili? Czego ją nudzi od tylu godzin, opowiadając o Krishnach, Dewakich — i żydowskich bibljach po to, aby zjechać do doskonałości i perfekcji, z jaką podobno umieją oddawać się przygodne kawiarniane kochanki?
I z niewysłowioną pogardą pożegnała swego gościa, podając mu niedbale lewą rękę, nie wiedząc, iż dotknięciem tem, lekkiem i wzgardliwem, przelewała w dłoń mężczyzny cały prąd gorąca, który zaczynał miotać i ciskać dokoła niego chimeryczne zjawiska pożądań.
— Bądź zdrów! — wyrzekła oschle. — Chcę zostać samą!
Odszedł.
I została sama — wśród różowego zachodu słońca, złota azalij — z listem Halskiego w ręku.
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/165
Wygląd
Ta strona została przepisana.