rych kochano się „jak Bogi“, a dowodzono tej miłości z zaciekłością wyhodowanych w przepaścistych puszczach zwierząt.
— Jakąż wspaniałą kurtyzaną, tą „honest“ — kurtyzaną wyższej kategorji, byłaby za czasów Juljusza Drugiego — ta kobieta! — myślał. — Prosto z łożnicy, na którą sypanoby kwiaty i deszcz złota, przeszłaby do najpiękniejszego kościoła w Rzymie, aby tam pod strażą marmurowej Madonny i skrzydłami ptaków i aniołów przedłużać tylko swój wabny sen, pełen rozkoszy dzielonej. Dziś terenem jej pozostał ten salon i moja namiętność, rwąca się do jej matowego ciała i denerwujących pieszczot jej rąk...
Dla niej to jest niczem, dla mnie jednak królewski dar, który osiągnąć winienem pod grozą nawet dużych ofiar.
W tej chwili odwróciła się ku niemu, jakby uczuła, że myśli o niej z taką mocą i uśmiechnęła się słodko a zalotnie.
— Ofiary te nawet, zdaje się, będą niepotrzebne! — dokończył w myśli, jakby pod wpływem tego uśmiechu.
— Zresztą jakież byłyby z mej strony? — Chyba... małżeństwo. Słyszałem, że się rozwodzi. Ale co do tego jednego muszę stać niewzruszony. — Nienawidzę małżeństwa, jako wymysł piekielny i najbardziej ohydny, na który ludzkość mogła się zdobyć. Połączenie etycznych i erotycznych pojęć wytwarza amalgamat niemożliwy do zniesienia. Winienem jednak jej szczerość. Chciałbym, ażeby znała moje pod tym względem zasady... Jeśli stanie się moją metresą, niech wie, iż nie stanie się nigdy moją żoną.
Zaczął wsłuchiwać się pilnie w to, co mówili dokoła. — Pragnął zaczepić w ich temata swoją ideę i rozwinąć ostrzegająco pogląd na małżeństwo. Lecz oni obecnie debatowali nad typami piękności kobiecej. Z całem brutalstwem mężczyzn, apoteozujących zwykle wdzięki nieobecnych kobiet! — Ottowicz i Redaktor zachwycali się jakąś Mecenasową, która na wyścigach zwracała ogólną uwagę. Mąż polityczny natomiast twierdził, iż najpiękniejszą kobietą w mieście była jedna z chórzystek, kryjąca się zawsze za filary kulis.
— Jest drobna, maluchna — o fryzowanych włosach — czysty Greuze... prześliczna!
Twarz tłusta i nalana Maryli pociemniała z irytacji. — Dla zatarcia swego zmieszania zwróciła się do Halskiego.
— A Pana ideał piękności? Jaki jest Pana ideał?...
Pochwycił okazję.
— Mój ideał? — odparł. — Połączenie dziwne: plecy rozpustne, twarz Madonny...
— Och! Nieziszczalne! — zawołał redaktor.
— Przeciwnie — pani Rena! — wyrzekł Halski, ukazując
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/097
Wygląd
Ta strona została przepisana.