Kręci medalion u łańcuszka od zegarka, w którym to medalionie tkwi pewnie trzydziesta pierwsza fotografia „żony“...
— Jaśniej tłumaczyć się nie będę.
— !...
— Nie nalegaj pan...
(Nie nalega wcale. Zapada w jakieś ogłupienie).
— Nie nalegaj pan! Zbyt wiele powiedziałam.. Nie powinnam była... Ale czasem są takie chwile, że i duma opuszcza i sił brak...
(Ogłupienie przechodzi we wzruszenie. Widzę to, bo wąsiki migają, a oczka maleją. Ja bawię się cudownie).
Wreszcie „on“ hazarduje.
— Błagam panią, niech się pani uspokoi.
(Jestem tak rozbawiona, że zapomniałam zupełnie, że powinnam być wzruszona w wysokim stopniu, biedactwo jednak widzi moje wzburzenie przez falę własnego zaniepokojenia).
Wzruszam się tedy.
— To nic... to nic... to przejdzie. Niech pan nie zważa... Tylko widzi pan — ta myśl, że pan zaraz chce mnie wprowadzić w towarzystwo żony swojej — kobiety, która... bezwiednie... zrobiła mi... tyle złego...
To już cios może zbyt silny — lękam się o to, więc porywam się, chwytam parasolkę, żałuję w myśli, że w pokoju nie mogę puścić na siebie czerwonego oświetlenia, i bez podania ręki kieruję się ku wyjściu.
On drepcze za mną.
— Pani! Pani Reno?... proszę... ja nie wiedziałem.
Namyślam się, czy nie mam gdzie w zapasie jakiego efektownego słowa na „wyjście“, ale jakoś pusto mi pod czaszką z powodu upału. Więc tylko czynię doskonały gest ręką i nie odwracając się, ginę za drzwiami wyjściowemi, jakby cień!...
A tam w kancelarji, przepojonej zapachem mojej „kombinacji“ i mnie samej, przed syfonem wody sodowej siedzi adwokacina zdenerwowany, podrażniony, niepewny, z maluchnym robaczkiem w sercu, który powoli — da Pan Bóg — zamieni się w psychiczną ranę, a ta rozpocznie wysyłać na wszystkie strony swe zatrute promienie...
Bardzo to będzie zabawne.
Ale to dopiero w przyszłości! Tymczasem na dziś, coś fatalnego. Wracając — przyznaję ci się — byłam tak jakoś podniecona sceną u adwokaciny, iż czułam się bardzo en beauté. Wsiadłam do tramwaju, bo dorożki nie było w pobliżu. Zrobiłam maluchne wrażenie na jednej Dulskiej, która właśnie zajęta była kopertowaniem okien i wpychaniem do uszów kłębów
Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/036
Wygląd
Ta strona została przepisana.