Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie pacierza zasypiała, mając przed oczami majaczące posągi o wysmukłych, kształtnych konturach.
Próżną jednak była jej trwoga. Ksiądz nie zwracał na nią uwagi, szybko uchylał głowę i odchodził w inną stronę; czasami tylko spoglądał badawczo na skurczoną dziewczynę, a Kaśka chyliła się coraz więcej ku ziemi pod wpływem tego surowego, do głębi przenikającego ją wzroku.
Tymczasem w pracowni rzeźbiarza powstała wspaniała Karjatyda, szarzejąca w swych białych, wilgotnych całunach, którymi ją na noc przykrywano. Była to Kaśka, chwycona na gorąco z całą wspaniałą olbrzymią budową, z tem rozrośnięciem, które we wszystkich podziw budziło. Rysy nawet twarzy pozostały też same, złagodzone cokolwiek, zaostrzone, doprowadzone do delikatniejszych trochę linji. W skutek podobieństwa twarzy i wyraz ust tej Karjatydy był jakiś inny, dziwny, rzec można — bolesny. Kaśka zmęczona, osłabła, nie była w stanie ukryć cierpienia, które wyryło się bolesnemi linjami na jej twarzy. Rzeźbiarz bezwiednie boleść tę utrwalił w posągu, później zaś, spostrzegłszy tę rzecz niezwykłą, pragnął ją naprawić; namyślił się przecież i zostawił swą Karjatydę jakąś smutnie uśmiechniętą. Miała więc przetrwać tak wieki całe, ze śladami cierpienia na pięknej twarzy, miała kamiennemi źrenicami patrzeć na cały tłum mężczyzn, którzy, jak stado szakali, rzucali się na jej ciało, wyzyskując ją na wszelkie sposoby. Mały dziennikarz nie mógł patrzeć śmiało na tę wielką smutną dziewczynę. On przedstawiał ogół, a ogół ten bał się tej nagiej prawdy rzuconej mu z całą bezwzględnością w oczy. Wolał rozmarzać się nieistniejącemi kształtami lubieżnej Afrodyty, rozłożonej ponętnie na odłamie skały. Według niego, to było szczytem piękna, ostatniem słowem poezji. Taka gaza, drażniąca zmysły, działała nań podbudzająco, ogół upijał się rozkoszną pozą mitologicznej bogini, osłaniającej dwuznacznie swe wdzięki. Kaśka naga, wspaniała a wynędzniała, uśmiechająca się nie kokieteryjnie, ale boleśnie stawała nagle przed oczyma tłumu, jak znak zapytania. Wołała: „jestem kobietą rozwiniętą, kobietą-matką, a mimo to, zmaltretowaną jak zwierzę za wy-