Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewczyny oślepiał prawie swą wielką, wspaniałą nagością, odbijając dziwnie wobec marmurowych biustów i gipsowych posągów. Jasna struga światła spływała z okna i oblewała nagie plecy dziewczyny, srebrzyła czystym blaskiem linje piersi, linje śmiałe, potężne, wzmocnione macierzyństwem, prawdziwy gors Karjatydy, rozwiniętej w całej pełni.
Przed nią Wodnicki, zachwycony, uśmiechnięty, rozgorączkowany, suwał szybko rękami po olbrzymiej bryle gliny, modelując wspaniałą kobietę, która rysowała się tak wyraźnie w tem jasnem świetle dziennem. Twarz Kaśki obchodziła go mało, — spostrzegł, że była wychudłą i zmienioną, toż samo szyja, której skóra wyciągnęła się znacznie. Ale zawsze, mimo wszystko, był to jeszcze wspaniały model, podatny do utworzenia kobiety-olbrzymki, w której wdzięki niewieście miały zgrubieć i zolbrzymieć, nie zatracając uroku. Draperja kryła biodra i tylko dozwalała zarysować się konturom ud i łydek. Rzeźbiarz poprawiał naturę, brał co było jeszcze piękne w tej dziewczynie i tworzył arcydzieło. Ręce Kaśki, podniesione w górę, założone ponad głową drżały już ze znużenia, gdyż stała tak blisko godzinę — nie śmiała odezwać się przecież. Głód zaczynał jej dokuczać, bo głuchoniemy sam nie jadł śniadania, a więc nie poczęstował gościa. Widocznie kieszeń Wodnickiego znajdowała się w smutnym stanie i trudno było w niej znaleźć potrzebną na wyżywienie adeptów sztuki kwotę. Pomimo to, rzeźbiarz pracował ze zdwojoną energją; uszczęśliwiony znalezieniem śpiącej w jego pracowni dziewczyny, namówił ją do pozowania.
Przyszło mu to łatwiej, niż się spodziewał, ale Kaśka, wskutek głodu i nędzy, straciła energję. Opierała się czas jakiś — później wspomniała dziecko, chorobę i przystała na czynioną jej propozycję.
Zacięła zęby i powoli zesuwała ze siebie swoje łachmany, oblewając się falą krwi, która gwałtownie biła jej do głowy. Wreszcie, gdy stanęła wpół naga przed Wodnickim, chwilę jeszcze trzymała spuszczoną głowę, walcząc z resztą wstydu, jaki jej łzy do oczów cisnął. Obawiała się tego wesołego człowieka; sądziła, iż zacznie z nią żartować i zechce traktować ją w spo-