Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staruszek wpatrywał się w nią uważnie, poczem wzruszył znacząco ramionami.
— Czemu ty do roboty nie idziesz?... taka wielka dziewka, żeby głodem marła!...
Kaśka podniosła na mówiącego załzawione oczy.
— Od tylu dni szukam roboty i nie mogę znaleźć. Byłam w pralni, zamknęli ją bez jakieś oszustwo. Teraz ani ugryź znaleźć nic nie mogę.
— A do służby?
Kaśka uśmiechnęła się smutnie.
— Ktoby takiego obszarpańca wziął — zaczęła, wskazując na swoje łachmany; — na stancji tak się wydarłam, nawet na wodziarkę by nie puścili do porządnych państwa!
Nie wspomniała o złem świadectwie. Chciała sobie, bądź co-bądź, zaskarbić łaskę tego poczciwego staruszka, który pierwszy ulitował się nad jej nędzą i podał jej łyżkę strawy.
Lecz on teraz zamyślił się długą chwilę. Widocznie nie chciał ograniczyć swej pomocy na jednorazowem wsparciu. Szukał jakiegoś zajęcia, które mógłby powierzyć tej nędzarce zgłodniałej, padającej ze znużenia, a mimo nędzy niekalającej się w występku i rozpuście.
Z wprawą, właściwą każdemu mężczyźnie, ocenił młodość i niezużyte ciało Kaśki, — zrozumiał, że gdyby ta dziewczyna miała złe instynkta, mogłaby z najwyższą łatwością zapewnić sobie byt i dostatnie utrzymanie. Jeśli mdleje z głodu u stóp ołtarza, musi być bądź-co-bądź, uczciwą. I nie rozumując, nie badając, nie rzucając gromów na głowę nieszczęśliwej, nakazuje jej stawić się za trzy dni w zakrystji tegoż kościoła do pomocy w myciu podłogi, okien i oczyszczania schodów w całem zabudowaniu.
— Dostaniesz kilka groszy, tylko pracować trzeba... wiesz!
Kaśka, podziękowawszy, wyszła na ulicę, nie mogąc przecież pozbyć się smutku i znękania. Zakrystjan dał jej nadzieję zarobku, ale zarobek to chwilowy i oddalony jeszcze długim przeciągiem kilkudziesięciu godzin. Co robić teraz będzie? gdzie głowę złoży?