Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A skądżeście się tu wzięli, boście frajerka, widać to zaraz, bo mordy dobrze użyć nie potraficie. Inna toby dopiero na mnie peronelę wywarła. No, gadaj, kiedy dobrze z tobą kuniruję, co cię tu naniosło?
Kaśka wahała si z odpowiedzią. Ta cuchnąca kobieta, od której zalatywała ostra woń wódki i błota, budziła w niej odrazę. Odór alkoholu wzmacniał jej nudności i odurzał do reszty. Trzeba jednak było coś odpowiedzieć.
— Jestem teraz przez miejsca i nie mam gdzie spać...
— Owa! — odparła nieznajoma, — to ci termedyja! Ja tu cztery roki nocuję, a dobrze mi. Lokal fraj, a pościeli prać nie trza.
Zamilkła na chwilę, poczem, wyjąwszy chleb z za pazuchy, jeść żarłocznie poczęła.
Kaśka odwróciła szybko głowę. Nie mogła spojrzeć na jedzącą. Doznawała strasznych cierpień; zdawało jej się, że wszystkie wnętrzności skręcają się w niej w jeden węzeł. Łzy oczy jej zaciągały mgłą, przez którą nic rozróżnić nie mogła.
— Ja to znam, że cię taka pierwsza nocówka w pięty trze — mówiła dalej kobieta, — ale jak się nie ma zatabaczonego krajcara, to dobry psu i gnat. A byłaś już w furdydze?...
— Byłam — odparła cicho Kaśka.
— Ha! no, to bez stalunku już masz prawo do placu. Jakby cię jaki hetnik chciał stąd gnać, to zaraz gadaj, coś w furdydze była. Nikt cię już nie ruszy!...
Kaśka ukryła twarz w obu rękach. Tak! niezaprzecznie, była już włóczęgą nocną, karaną policyjnie; ta straszna, obszarpana kobieta przyznała jej to stanowisko, a bytność w policji nadawała jej prawo do zajmowania kryjówek na Wysokiej Górze. A więc i tam były prawa, był próg, który trzeba było przekroczyć, zanim się dostało kawałek ziemi wilgotnej i szmat nieba nad głową!
Kobieta patrzyła teraz na pochyloną Kaśkę, nagle trąciła ją w bok, mówiąc: