Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego śmiech bezustannie całą kaskadą tonów oblewał głowę i uszy zakłopotanego komisarza. Puścić jednak bezkarnie winnych nie dozwala powaga urzędu i szacunek, należny reprezentantom władzy. Pan Rimotat zatem, wezwawszy Boga na pomoc, zawołał swego sekretarza i nakazał ściągnąć z obwinionych protokół.
Manipulacja ta przedwstępna pobudziła jednak Ziomka do takiej wesołości, że trzymając się za boki, usiadł na podłodze, powtarzając bezustannie swoje zwykłe:
— Psiaga!...
Nazwiska podyktował pan komisarz, obcierając spoconą twarz, gdyż takie jawne naigrawanie się z jego władzy zaczynało go drażnić w dziwny sposób. Niezaprzeczenie obaj pojmani byli nadzwyczaj zabawni, ale pan Rimotat pragnął zachować w oczach swych podwładnych należny mu szacunek i winny respekt. Marszcząc więc czoło i gładząc grzywkę, zwrócił się do Uriela, który nie przestawał przypatrywać się bacznie uszom pana komisarza.
Niezwykle rozwinięte członki, rozkładające się żółtą masą w szarawem świetle zimowem, zdały się przykuwać całą uwagę pojmanego i absorbować go zupełnie.
Pan Rimotat przybrał już dostatecznie imponującą pozę i zabierał się do rozpoczęcia badania, gdy nagle, jak piorun, spadło na niego następujące pytanie, w dość zresztą grzecznej uczynione formie.
— Za pozwoleniem pana komisarza — mówił Uriel, zbliżając się z ukłonem i wskazując w kierunku uszów nieszczęśliwego urzędnika, — czy to pana własne?...
— Jakto? co pan przez to rozumiesz? — wołał w oburzeniu, zrywając się z fotelu, Rimotat.
— Nic, nic! drobnostka — wyrzekł, nie tracąc kontenansu artysta, — myślałem, że to przyprawne, ale skoro pan komisarz twierdzi, że własne, mogę powinszować!... Wspaniałe okazy! parole d‘honeur, wspaniałe!...
Rozpacz Rimotata dosięgła punktu kulminacyjnego. W oczach własnych podwładnych został wyszy-