Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zbitą dziewczyną. Kaśka z jękiem przypada do drzwi i wstrząsa klamką.
Napróżno!
Budowska zasunęła rygiel i w ten sposób zniweczyła nadzieje zrozpaczonej Kaśki.
Policjanci już są przy niej — chwytają ją za ramiona. Jeden z nich, szarpiąc, odrywa cały przód i rękaw kaftanika. Nagie ramię Kaśki bieleje wśród ciemności. Szybko przecież czarne linje przecinają to białe tło. Krew płynie obficie z szyi i twarzy i zalewa ciemną strugą cały tors dziewczyny. Ona nie broni się teraz, sama kieruje się ku wyjściu — zrozumiała, że w nieszczęściu kobieta nie ma obrońców.
Przyjęła tę prawdę — i gdy wiosenne słońce oblało złotemi strugami jej zakrwawioną postać, zakryła tylko twarz rękami, aby nie widzieć ludzi, słońca i wiosny, bo ta rozkosz życia, rozlana dokoła, zdawała się urągać jej nędzy i rozpaczy.
Bandy uliczników, jakby wyrosłe z pod ziemi, otaczają ją dokoła. Obszarpane żydziaki biegną przed nią, wykrzykując z radością:
— Hajde! łajde! zy a pijaczkes!
Na progach sklepów zjawiają się przekupnie przechodzący przystają, patrząc na ten tłum niesforny, hałaśliwy, zalewający szeroką falą ulicę. Jakaś dama delikatnych nerwów przymyka szybko okno i zapuszcza błękitne firanki. Z wysokości pierwszego piętra dostrzegła pomiędzy tłumem zakrwawioną, obszarpaną kobietę — i zrobiło się jej słabo. Nie wie, czy zdoła skończyć swoją czekoladę. Policjanci tymczasem nie próżnują. W tej chwili czują się bohaterami. Wysuwają naprzód wąskie klatki piersiowe i przechylają czarne czaka na lewą stronę. Rzucają groźne spojrzenie dokoła i nie szczędzą kułaków chwiejącej się z osłabienia Kaśce.
— Oto frajla (panna) — mówi jeden z tych ulicznych rycerzy, — poszlagowała ludzi, a teraz myśli, że będziemy z nią kunirować....
— Feca jedna! — dodaje drugi, szarpiąc odzież Kaśki.