Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w obrębie kamienicy, zamiatając dziedziniec, lub naprawiając popsuty dach ponad górą do wieszania bielizny.
Początkowo Kaśka bała się bardzo, że sprowadzeni dekarze odkryją Rózię w jej schronieniu, ale Jan z wielką uprzejmością podjął się sam naprawić niewielkie zresztą uszkodzenia. Kaśka serdecznie mu była wdzięczną za troskliwość o bezpieczeństwo jej przyjaciółki, i odtąd Jan długie chwile spędzał na strychu, pracując zapewne nad załataniem i poprawieniem dachu. Kaśka przeto łamała sobie głowę, nie mogąc odkryć swej rywalki, o której istnieniu była jednak przekonaną. Kobiety mają dziwny w tych wypadkach instynkt, jakiś głos tajemniczy ostrzega je zwykle i nie zawodzi nigdy.
Nie mogąc nic odkryć na zewnątrz, Kaśka zwróciła swe poszukiwanie wewnątrz kamienicy. Ale nic ją nie mogło naprowadzić na ślad istotny. Sługi pani hrabiny nie patrzyły na stróża, — jedna zbyt była zajęta zakrystją i kościołem, druga zwróciła właśnie uwagę samego hrabicza i z aprobatą pobożnej hrabiny szczyciła się względami wybladłego młokosa. Sługi tapicerów i inne kobiety, pełniące funkcje pokojówek lub kucharek w oficynie, były prawie wszystkie stare, lub miały kochanków, którym oddawały bez podziału swe serce i całe garnki rosołu, barszczu lub innych delikatesów.
Pozostawała jeszcze Marynka, ale ta od pewnego czasu zmieniła się znacznie. Zbladła, zmizerniała i kaszlała ciężko. Włóczyła się po dziedzińcu dziwnie osowiała, bez tej wesołej pustoty, która dawniej śmiała się z całej jej postaci. Suchy, urywany kaszel rozdzierał jej piersi, rozlegając się, jak dzwon pogrzebowy, wśród ciasnej klatki schodów, po których wolno, trzymając się poręczy, schodziła. Snadź gorączkowe życie, pełne podniecających likierów, później nocnej hulanki; wyniszczyło ten młody organizm, kładąc w piersi dziewczyny zaród śmiertelnej choroby. Chwilami zrywała się jeszcze do życia, biegnąc za rogatki i pijąc „bruderschaft“ z ułanami, ale kieliszek wypadał z drżącej ręki, a ciemne, wielkie oczy zasłaniała mgła, poza którą majaczyło widmo strasznego zgonu. Na Jana nie zwracała już