Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płaskiej, źle zbudowanej, o przytłoczonym korpusie i szpiczastych ramionach, była jakaś siła, przyciągająca mężczyzn, — magnes, kryjący się w fałdach jej obszarpanej sukni lub źle uczesanych włosach. Jan ocenił wprawnem okiem to zniszczone, a mimo to niezużyte ciało, i zbliżył się ku Rózi z miłym uśmiechem na ustach.
— Panna w odwiedziny do Kaśki? panna pewnie przyjaciółka?
I wsunąwszy ręce w kieszenie, kołysze się, patrząc na Rózię przymrużonemi oczami.
Ona wszakże nie zwraca baczniejszej uwagi na Jana. Zapewne — rosły i tęgi mężczyzna, ale ona ma teraz co innego na głowie: radaby jaknajprędzej być już w kuchni u Kaśki. I odwraca się szybko, zakrywając ciągle podbite oko zsiniałą ręką.
Ale Jan nie daje tak łatwo za wygranę, Z głośnym śmiechem obserwuje, że „pannie musiał ktoś nadeptać na oko“, ale on zna niezawodne lekarstwo w postaci kieliszka waniljówki.
— Mocna wódka, tęga, a mimo to damska — dodaje z pewną galanterją, uśmiechając się dwuznacznie.
Widząc przecież, że wszystkie zaproszenia nie odnoszą żadnego skutku, trąca Kaśkę, aby ona poparła jego prośbę.
— Ty! zaprośże głupia pannę, pójdziemy na kieliszek!
Rózia, słysząc to, spogląda na Kaśkę. Ten kułak, ta nazwa „głupia“, toć dowodzi już bliskiej znajomości. Miałażby Kaśka przejść już przez to? Byłżeby to jej kochanek?
I z ciekawością zaczyna się przyglądać Janowi, nie ma jednak czasu do dalszych obserwacji, bo Kaśka nagle porywa się z miejsca i pociąga za sobą przyjaciółkę.
— Pójdziemy do kuchni! ogrzejesz się!
I przeszedłszy przez dziedziniec, obie znikają w ciemnem wnętrzu klatki schodowej. Chwilę jeszcze stał Jan, wpatrzony w miejsce, które przed chwilą zajmowała Rózia.