Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie do ust kawałek salcesonu, opada, jakby sparaliżowana. W otwartych drzwiach jadalnego pokoju stoi Budowski, drżący, niepewny na osłabionych nogach, chwytający się ramy drzwi, jak małe dziecko, które niedawno chodzić zaczęło. Wychudła ta postać, bardziej do widma niż do istoty żyjącej podobna, rysuje się ostro w jasnem świetle, padającem od lampy, zawieszonej nad stołem jadalnym.
Budowski wstał nagle i zapragnął przejść się po pokoju. Śmiechy, dochodzące z kuchni, zdziwiły go niepomału. Cóż to za goście bawią się tak wesoło w jego kuchni?.
Wartałoby zajrzeć, co ten grenadjer Kaśka za bale wyprawia. Stanąwszy na progu, oniemiał z przerażenia. Jakto? pozwala sobie do tego stopnia, że przyjmuje jakichś mężczyzn w kuchni i traktuje specjałami? Nie? tego już zawiele!
I w najwyższej pasji chwyta się za głowę, wołając:
— Miłosierdzie Boże! co się tu dzieje! co się tu dzieje!...
Jan powstał z miejsca, zachmurzony i niezadowolniony z obrotu, jaki rzeczy wzięły. Kaśka uważa za stosowne wystąpić z obroną.
— Proszę wielmożnego pana — bełkoce, przypominając sobie kłamstwa pokojówki, pragnącej zasłonić swego kochanka przed gniewem pani Lewi, — „to mój... brat“.
Budowski zna dobrze Jana i nie daje się wywieść w pole.
— Brat? — krzyczy, przysiadając prawie na progu, — brat? kłamiesz, to tutejszy Jan Viebik! Brat!... one wszystkie mają stu pięćdziesięciu braci na rok.
Ach! tego już zawiele! Pan obraża tem niezmiernie honor Kaśki i czyni to wobec Jana. Stu pięćdziesięciu braci! — tak jakby ona przyjmowała jeszcze innych! Doprawdy, pan jest niesprawiedliwy.
Budowski tymczasem postępuje kilka kroków i staje przed stołem, przypatrując się porozstawianym talerzom i butelkom.
— No! No! ładnie się raczycie, niema co mówić!