Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo to uczciwa, — a teraz takiej dziewczyny ze świecą wyszukiwać trzeba.
Marynka blednieje cała pod wpływem słów Jana. Tak? teraz on będzie jej wyrzucał, że się źle prowadzi? A któż to całował ją tak, jak przed chwilą Kaśkę, a na piwo się z nią prowadził? Niechże teraz jej zaprzeczy, niech ośmieli się powiedzieć, że jest urwipiętą!
Owszem, ona bardzo prosi, aby powiedział, czy jej nie kochał i nie zaklinał się, że będzie z nią żył rok cały. Tylko ona miała więcej rozumu, niż ta głupia Kaśka, i opatrzyła się prędko, że nie warta gra świecy.
— A nie dałem ci złota?! — woła rozwścieklony Jan, przyskakując do wrzeszczącej dziewczyny. — Oddaj złoto, a potem szczekaj... ale raz ci mówię, od Kaśki wara, bo nie takim jak ty buzię sobie nią wycierać!... Ona uczciwa dziewczyna, a ty psia krew zwykła!!!
I z najwyższą pasją trzęsie zaciśniętemi pięściami nad głową Marynki. Chwila jeszcze, a uderzyłby ją z pewnością. Ale ona w sam czas uciekła, rzucając poza siebie następujące słowa:
— Czekaj, ja cię przekonam o jej uczciwości! zobaczysz, dla kogoś mną poniewierał!
Słowa te padają jak groźba na rozpłakaną Kaśkę. Jakaś trwoga ściska jej serce. Przecież nie popełniła nic złego, Jan może śledzić jej kroki, — a jednak obawa ogarnia ją całą.
Przytem to rozsuwanie przed jej oczyma całej nędzy miłostek Marynki i stróża sprawiło jej przykrość wielką.
Gdy schodziła ze strychu, płakała gorzko i długo jeszcze w kuchni nie mogła się uspokoić. Jan nie zatrzymywał jej przecież; czuł, że coś niedobrego stanęło pomiędzy nimi. Był widocznie zmieszany słowami Marynki i pragnął czemprędzej opuścić strych, przedstawiający mu się jako widownia dawnych, niesmacznych miłostek. Odprowadził Kaśkę do drzwi pomieszkania i pożegnał ją grzecznie. Gdy się drzwi za nią zamknęły, stał jeszcze długą chwilę zamyślony i jakiś markotny. Czuł się nieswój i chciał Kaśkę przeprosić za przykrość, jakiej doznała od dawnej jego kochanki.