dzieć przed sobą tę dziewczynę, bez żadnej osłony odkrywającą przed nim skończoną piękność form, jaką pod jej trywjalnem ubraniem okiem artysty zgadywał.
Kaśka nadzwyczaj zmieszana, wzięła konewkę, a skinąwszy uprzejmie głową Janowi, oddaliła się w stronę wodociągu. Rzeźbiarz chwilkę patrzył za nią.
— Karjatyda — wyrzekł wreszcie, trwając uparcie przy raz powziętej myśli. — Karjatyda!
I z wielkim wysiłkiem zwrócił się ku drzwiom szynkowni, w których zniknęli jego towarzysze. Błysk rozsądku, jaki oświecił jego drobną twarzyczkę, gdy okiem znawcy oceniał piękność kształtów Kaśki, znikł i zagasł zupełnie.
Natomiast, z wielką dezinwalturą wszedł da wnętrza knajpy i już na progu wygłosił rozkaz:
— Panie dobrodzieju!... proszę mi dać za dwa grajcary sera!
Na chodniku pozostał Jan, który dziwnie niechętnym wzrokiem patrzył na zbliżanie się rzeźbiarza do Kaśki. Nie znał go, nie wiedział, kim jest ten „pan“, mówiący do niej „ty“ i nazywający ją niezrozumiałem dla Jana imieniem, — instynktem przecież odgadł, że i ten człowiek pragnie tej dziewczyny. Nie rozumiał, w jakim celu; dla niego pożądanie kobiety ograniczało się do jednego kierunku; nie wiedział, że rzeźbiarz pragnie ciała Kaśki nie dla siebie, lecz dla ogółu, dla tysiąca ócz, spragnionych harmonji kształtów, dla zadowolenia dusz, potrzebujących od czasu do czasu znaleźć się wobec piękności istotnej, zakutej w marmurową bryłę.
Jan tego wszystkiego nie znał i nie rozumiał; widział tylko, że rzeźbiarz patrzył na dziewczynę namiętnym wzrokiem — i głucha wściekłość wstrząsała do głębi tą dziwaczną duszą. Znów „cylinder“ chce się mieszać da nieswoich rzeczy i wyciąga rękę po dziewczynę, która między równymi upaść winna. Niech-no jeszcze raz spróbuje przejść koło kamienicy, to go Jan naznaczy! ocho! lepiej jak kanoniera, bo kanonier to jeszcze ujdzie, ale takiemu surdutowemu od Kaśki wara!...
I z całą złością uderza Jan miotłą ów nieszczęsny
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/132
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.