Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wybiega więc szybko, potrącając skurczone koło ławek dewotki. Na ulicy jest o wiele jaśniej niż w kościele — i to ją trochę uspokaja. Ale do domu jeszcze daleko. Budowscy mieszkają prawie na przedmieściu — trzeba się śpieszyć, a może zdoła uniknąć gniewu i wymówek.
Na chodnikach ciągle ruch jeszcze i setki przechodniów krzyżują się w rozmaitych kierunkach. Gdzieniegdzie zabłyska już światło gazowe, a kryjąc w cieniu słup, podtrzymujący latarnię, migoce w oddaleniu jak drobna, żółtawa gwiazdka opadła na ziemię.
Z nadejściem nocy gorączka, ogarniająca miasto, wzrasta i niezdrowem tchnieniem przepełnia powietrze. Mężczyźni stają się bardziej natarczywi, kobiety śmielej prezentują pomalowane twarze, zuchwalsze o wiele wśród ciemności, źle przeciętych światłem gazowem. Kaśka czuje ten nagły, odurzający powiew, grzejący jej plecy jakimś dziwnym dreszczem, przyśpiesza instynktownie kroku, pragnąc uciec przed koniecznością upadku. Poza nią jakiś mężczyzna idzie szybko, potrącając ją prawie; jest-to jakiś kanonier, opuszczony przez swą „holkę“ i poszukujący wśród tłumu dziewczyny, która zgodziłaby się zająć zaszczytne, według niego, stanowisko jego kochanki. Samotnie idąca Kaśka zwróciła jego uwagę — fajna dziewka! wielka, tęga! — i z całą brutalnością nagle w swych zmysłach podbudzonego mężczyzny puszcza się za nią, potrącając ją bezustannie i starając się w ten sposób zwrócić uwagę dziewczyny. Ona, przerażona, biegnie coraz prędzej, wymijając przechodniów i oddychając ciężko.
Nie! tego tylko brakowało — musiał ją napaść mężczyzna wtedy, gdy się tak śpieszy, aby powrócić do domu. I tuż pod łokciami czuje ramię kanoniera, zuchwale potrącającego ją co chwila z uporem ulicznego uwodziciela.
W dodatku musi być pijany, bo gorący oddech jego ma w sobie pomięszaną woń piwa i wódki. Kaśka liczy ulice i przemierza myślą pozostającą do przebycia odległość. Z pomiędzy kół dorożek i tramwajów wydostaje się, aby wejść w zacieśnioną ulicę, prowadzącą na przedmieście. Żydowskie drobne kramiki wyrzucają ze