Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miętnej propozycji przy zabieraniu kuferka Kaśka nie widziała go więcej. Czuła, że sobie zrobiła w nim nieprzyjaciela, i bała się zajrzeć mu w oczy. Przyjaźń wszakże dla Rózi przemogła i Kaśka w dziesięć minut ujęła za klamkę drzwi, prowadzących do mieszkania jej przyjaciółki.
Jakkolwiek owo życie z „gotowego“ zapowiadało coś niezwyczajnego, Kaśka od progu cofnęła się nagle, odurzona widokiem, jaki się przedstawił jej oczom.
Na łóżku, nawprost drzwi, siedział Feliks w wspaniałym kraciastym garniturze, wypomadowany, z wyczernionymi wąsami, sterczącymi po obu stronach nosa. Przede nim, zamiast stołu, przysunięty do łóżka kuferek, pokryty resztkami wytwornej uczty, przyniesionej zapewne z sąsiedniej garkuchni, wyciągał swój zielony grzbiet w nieporządku porozstawianych szklanek i talerzy. Kilka butelek z etykietami i bez, walało się dokoła, na wzór posłusznych nawet po śmierci żołnierzy, prostując się w równej, wyciągniętej postawie. Obok łóżka stała Rózia, bledsza niż zwykle, lecz ubrana i uczesana, co wobec dawnego jej domowego zaniedbania było faktem nadzwyczajnym. Stara jedwabna suknia z welwetowym stanikiem, kupiona widocznie od handlarki starzyzną, wisi na niej niekształtnie, stanowiąc swą jaskrawą ceglastą barwą jedną więcej brudną plamę na tle popękanej ściany. Cudacki, zmięty kapelusz pokrywa głowę, a ręce wciśnięte w białe, brudne rękawiczki, zbyt krótkie, aby zakryć miejsce, pozostawione pomiędzy brzegiem rękawa a rękawiczką, odsłaniają kawałki ciała, zsiniałego od gwałtownego zbyt ciasną rękawiczką ściśnięcia.
Widocznie wybierają się na spacer, bo i Feliks wcisnął na głowę kapelusz, lśniący nowością filcu, a ręce usiłuje wepchnąć w piernikowej barwy rękawiczki.
Ciasne wnętrze izdebki napełnia woń źle przyrządzonych potraw, których resztki wlekły się na talerzach, zastygłych od tłuszczu. Kości kurczęcia mieściły się ze zgniłą zielonością sałaty, zaprawionej tanim octem. Silny zapach tytuniu dominował wszakże i przygłuszał wszystko — w powietrzu leżała cała warstwa silnego dymu, poruszając się zwolna i opadając na sprzęty i podłogę.