Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręki kazała Kaśce iść tuż obok siebie. Nie mówiła nic, oddychała ciężko, widocznie się śpieszyła...
Mijając latarnie, Kaśka kilkakrotnie spojrzała na twarz swej pani i mimowoli zdziwiła się, widząc ją tak zmienioną, drżącą, z brwiami ściągniętemi i wzrokiem w głąb ulicy wytężonym. Zapewne matka musiała być bardzo chora, a biedna pani jest niespokojną. Kaśkę ogarnęło wielkie rozrzewnienie. Mój Boże! Ona miała także matkę i kochała ją bardzo!
Matula chorowała i Kaśka nieraz biegła z fabryki niespokojna, drżąca na wieść o pogorszeniu się choroby matki. A ten smutny wieczór, gdy zastała już trupa na pościeli! Miły Boże! Jakże wtedy bolało ją serce! Jak gorzko płakała na ten widok swej zimnej, martwej matuli!
Gdyby też ta dobra pani miała zastać także tylko trupa! To byłoby okropne.
Nagle Julja przecina ulicę wpoprzek.
Koło kościoła stoi zamknięta dorożka, a przy niej chodzi jakiś mężczyzna wysoki, o zgrabnej postaci. Zapalony papieros oświetla chwilami niebrzydką jego twarz, ginącą w cieniu, jak fantastyczne zjawisko. Fiakier drzemie na koźle, wyczekując z filozoficzną obojętnością, kiedy mu każą ruszyć. Siwy, chudy koń, z pokurczonemi kolanami, spuścił głowę z zupełnem poddaniem się losowi. Cały ten ekwipaż, zamknięty, czarny, brzydki, ma podobieństwo do ubogiego karawanu, stojącego przed drzwiami kościoła.
Julja podchodzi szybko do mężczyzny, czekającego przy drzwiczkach powozu. On podaje jej rękę, rzuca papierosa i przygniata go nogą. Julja opiera się chwilę o zewnętrzną ściane dorożki, zmęczona tym szybkim chodem i odurzona świeżem powietrzem.
— Czekam już pół godziny — mówi mężczyzna z lekką wymówką w głosie.
— Nie mogłam prędzej... wiesz, jak mi trudno — tłumaczy się kobieta, oddychając ciężko.
Nagle, przypomina sobie Kaśkę, która stoi w cieniu i patrzy na swą panią, oświetloną żółtym płomieniem, płynącym z dorożkarskiej latarni. Trzeba było