Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wejrzenie; ale teraz jest zadowolona że pozostanie z nim sama w swej ciasnej izdebce, w której rzeczywiście nie było miejsca na troje.
— Idę zabrać mój kuferek i chcę ci oddać te piętnaście centów, które pożyczyłam już tak dawno — mówi Kaśka z pewną nieśmiałością, przesuwając w ręku papierek guldenowy.
— Jakeś taka pani, że możesz długi płacić, to płać — odpowiada Rózia; — ale lepiej zrobisz, jak długów nie zapłacisz. Długi ci nie uciekną... tej choroby dosyć zawsze człowiekowi.
A widząc, że Kaśka milczy, dodała:
— Po kuferek idź! Ten wagabunda Feliks pewnie siedzi w domu i kurzy kabanosy. Oj! to też pokaranie z takim ananasem!
Kaśka poruszyła się nieco żywiej.
— Czegóż z nim siedzisz? — zapytała nieśmiało, spoglądając na przyjaciółkę.
Rózia machnęła ręką.
— Abo ja wiem! Nieraz, to mnie chwyci taka złość, że chciałabym go wygnać za setną górę, bo próżniak i nic dobrego. Ja się naharuję cały dzień, a on furt traci i traci... A bodaj go raz pokręciło...
I mimowoli chwytała ją ta sama pasja, która ją ogarniała co wieczór na widok bladej twarzy Feliksa, złożonej wygodnie wśród brudnej i dawno niezmienianej pościeli, gdy zmęczona, po całodziennej pracy, powracała do domu, Lecz namiętność, wstrząsająca nią co wieczór, zaczynała powoli napełniać ją całą i dlatego na powtórzone pytanie Kaśki odpowiedziała szybko, błądząc niepewnemi oczami po przeciwległej ścianie:
— Ta cóż, przyzwyczaiłam się, ot i cała bieda.
Przyzwyczaiła się! W tem jednem słowie zawarta była cała prawda jej życia; w tem przyzwyczajeniu dzwoniły wszystkie okowy łańcucha, którym skrępowała się z tym wyzyskującym ją mężczyzną. Przyzwyczaiła się do codziennej kłótni, do tego własnego wrzasku, do jego próżniactwa, dymu kabanosów, do jego nerwowej, suchej, zwiędłej powierzchowności, do tej szufladki, napełnionej codzień rano drobną miedzianą monetą, a świecącej co wieczór pustkami, — nawet do tej żony, oto-