się kości, a ciało jędrne, młode, pełne świeżości dziewiczej, pokrywało szkielet i wypełniało go dokładnie. Jest to klasycznie zbudowana kobieta z gminu, gruba w pasie, na szerokich stopach, — mimo to pełna wdzięku i łagodnej nieśmiałości. Głos, wychodzący z tych szerokich piersi, jest harmonijny, dźwięczny i cokolwiek drżący. Jest to raczej głos drobnej, szczupłej blondynki, zabłąkany w piersi tej wysokiej, tęgiej, ciemnookiej kobiety.
Pani domu przypatruje się z zadowoleniem olbrzymiej dziewczynie, zasłaniającej plecami ćwierć kuchennej przestrzeni. Jakkolwiek świadectwo pana Pinkusa Lewi mówi wyraźnie, że „stajała przed bramu i buła piskate“, pani nie chce wierzyć „żydom“ i przyjmuje Kaśkę do służby. Taka tęga dziewka! Sama będzie nosić wodę, nie potrzeba więc płacić posługaczki... I skąpstwo polskiej gospodyni przemaga trwogę przed „piskowaniem“ Kaśki. A zresztą — czyż podobna, aby ta dziewczyna, tak cicha, pokorna, pomimo swych olbrzymich kształtów, pełna wdzięku łagodnego, mogła mieć wadę zuchwalstwa?
I ku ogólnej radości, obwieszcza pani monotonnym swym głosem, że przyjmuje Kaśkę do służby. Potem poucza nową sługę o froterowaniu podłogi, noszeniu wody i węgli, praniu prasowaniu i wszystkich obowiązkach, jakie spaść mają na plecy dziewczyny.
Kaśka stoi nieruchoma, z okiem utkwionem w brudną podłogę kuchni. Wie tylko, że ma gdzie zasnąć i przenieść swój ubogi kuferek. Reszta ją nie obchodzi; praca jest zawsze pracą, czy tu, czy u Pinkusów Lewi. Nie rozumie nawet, po co ta pani mówi tyle... Przecież ona nie uchyla się od żadnego obowiązku!... Pani podaje jej zmięty papierek guldenowy i żąda wzamian tak zwanego fantu. Kaśka wyciąga z pod chustki złożoną starannie wełnianą spódnicę koloru fioletowego, przybraną plisami ze zrudziałego welwetu. Pani bierze fant i upomina Kaśkę, aby się stawiła najdalej za godzinę do służby.
Kaśka przyrzeka, całuje pokornie rękę swej przyszłej chlebodawczyni i wychodzi wraz z woźnym z kuchenki. Wychodząc, uderza się czołem o niskie drzwi i stoi przez chwilę w ciemnej sionce, ściskając w ręku
Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/011
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.