Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszę. — Mimo to artyści grali z całem poszanowaniem. Pan Roman grał trudną i niekonsekwentną rolę żandarma­‑perekińczyka, z właściwą sobie szczerością i miał kilka nut istotnie pięknych w swej roli.
Pan Węgrzyn zarysował silnie swego Szczerskiego i utrzymał się z miarą i taktem w zarysowanych konturach. Pan Kliszewski grał nader starannie, a pan Tarasiewicz z drobnej roli swojej wywiązał się nader efektownie i artystycznie.
Drobna wzmianka należy się panu Jasielskiemu, który bardzo szeroko i w tonie utrzymał swego Jerzego i panu Bieleckiemu, wybornie ucharakteryzowanemu. Pani Bednarzewska wyglądała, jakby zbiegła ze sztychu Grottgera.
Scena cała trwała w półświetle i blasku księżyca. Meble i wszystkie akcesorja odpowiadały charakterowi epoki. Nastrój panował odpowiedni i tej właśnie zewnętrznej stronie przedstawienia zawdzięczać może Gryfita, że sztuka jego zrobiła wrażenie. Tej malarskiej stronie i podniosłej nucie żałobnej narodowej pieśni, którą polska publiczność potrafi zawsze wyczuć w podobnych utworach, choćby je nawet kryła napozór dziecinna i naiwna robota.