Romantyczności niema w bohaterach, niema w formie. Bo Rostand cyzeluje, rzeźbi, przechodzi niemal swych mistrzów, z których się wywodzi. Nie jest to jednak Mallarmé, który pisze jedynie dla dźwięków. Rostand stoi na pograniczu parnasistów i harmonistów. Jest bardzo indywidualny — jest sobą, jest inny i dlatego jest wielki. Dlatego widz wobec sztuki Rostanda czuje, że to jest coś innego, coś niezwykłego, coś wielkiego. „Romantyczni“ są napisani nierówno. Akt pierwszy stanowi całość i jako taka całość był grany w komedii francuskiej, podczas pożegnalnego przedstawienia panny Reichenberg. Potem kazano Rostandowi poprawić, dorobić — grano tę rzecz w trzech aktach. I tu właśnie może tkwi przyczyna nierówności dzieła. Nie można kazać poecie przerabiać swego dzieła.
Stąd akt drugi słabszy, lecz w trzecim Rostand odzyskuje swoje skrzydła i porywa niemi, a czarem swych wierszy pieści, czaruje, kołysze.
Du Fillet mówi, że dziesięciu poetów może napisać „Romantycznych“, a tylko Rostand „Samarytankę“. Widziałam „Samarytankę“ i równa ona jest „Romantycznym“, więc tylko Rostand może napisać takie zjawiskowe dzieło. To nie pióropusz Bergeraca, ale, jak wyżej powiedziałam, to cała wiązanka mówiących kwiatów. Te kwiaty wyznają system Azaisa, marzyciela więcej, niż filozofa, autora: „Kompensacji ludzkich istnień“. I oto treść jego doktryny. „Każdy człowiek w życiu musi mieć równą dozę szczęścia i nieszczęścia...“ Więc poetyczne kwiaty, owiane blaskiem słonecznym, nudzą się wiecznym lazurem, pragną burzy i gromów. Nadchodzi burza, kwiaty gną się ku ziemi, drżą, tulą listki kielichów, powój‑Sylwetta płacze srebrną rosą, motyl‑Percinett traci purpurę swych skrzydeł. Lecz oto burza minęła, lazur znów zajaśniał i tych dwoje drogich, miłych dzieci wraca do życia, a z serc swoich snują struny poezji, które Rostand na swej srebrnej harfie rozpina i na których gra piosenkę do „białej szaty“ złotowłosej dziewczynki.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |