Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Teatr — scena.

…Teatr — scena!
I czuję, że tam, o ulic kilka budzi się znowu życie, że sztuka dramatyczna polska stoi u wrót nowego przybytku, kołacze w nie i wrota te lada chwila przed nią się otworzą.
I zapłonie gmach cały powodzią światła, a ze sceny popłynie kaskada pieśni — poezji — muzyki.
Dawniej w tym świecie, w tej powodzi świateł byłam autorem­‑aktorką. Mówiłam słowami innych i słuchałam, jak inni moje słowa mówili. Dziś danem mi jest zamilknąć jako aktorce, zamilknąć jako autorowi lecz natomiast przyjęłam na siebie obowiązek chłonąć w siebie całą gamę uplastycznionych myśli ludzkich i wrażeniami, jakie one wywierać na mnie będą, dzielić się z czytającym mnie ogółem.
I jest to zadanie tak wielkie, odpowiedzialność tak ciężka, iż ręce mi opadają, a lęk ogarnia mnie wielki. Sąd każdy wydaje mi się uzurpacją — a sąd nad tem, co duch ludzki wydał ze siebie i stworzył, jest jeszcze cięższym. I przez okna mych oczów, i przez okno mej duszy ma wpaść w umysł mój zrozumienie tej ilości piękna, jaką chciał dać twórca swemu dziełu. Czy pojmę, czy odczuję, a zwłaszcza, czy odczuję nastrój jego duszy, czy okno mego duchowego wzroku będzie równie szeroko i jasno otwarte, jak było otwarte okno mego wzroku? Wszak piękność ma tyle znaczeń, ile człowiek ma nastrojów. Czy nie uniosę się