Ona nie odparła nic, tylko, pochyliwszy się przez poręcz, świeciła mu lampą, którą wzięła ze sobą ze stołu.
Spojrzał na nią.
Była zjawiskowo ładna, oświetlona tak z boku, w swej jasnej jak zorza bluzce, wolno spadającej dookoła jej ciała, jak nocna, jedwabna, miękka koszula. Trójkąt jej twarzy nabrał jeszcze więcej ascetycznej niemal chudości i przejrzystości. Zdawała się jednem z widm Odillona Redona, majacząc tak w czerni schodowej sieni.
Obok, w jej odsuniętem ręku ciemniała transparentowo plama fioletowego motyla. Zdawało się, że to jakaś fantastyczna mara nocna, blada i o niknących konturach, złowiła olbrzymią ćmę i o północy pochyla się nad czarną przepaścią, dziwna i legendowa...
Z tem wrażeniem zeszedł ze schodów i nawet gdy zaspany stróż otwierał, wzdychając i sapiąc bramę — nie pozbył się tego widziadła, które tak wdzięcznie w ostatniej chwili ponad nim zawisło.
Tymczasem — na górze — Irma, posłyszawszy stuk zamykającej się bramy, odwróciła się szybko ku wtulonemu w kącik dziecku:
— No co? — zapytała wnosząc szybko lampę
Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/62
Ta strona została skorygowana.