Strona:Gabrjela Zapolska-Antysemitnik.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Urwała i poprawiła szybko:
— „Ma mi coś do rozkazania!“
Mówiła wolno, a oczyma świdrowała Szatkiewicza. Po kątach nie patrzyła. Wchodząc, jednym, wprawnym rzutem oka ogarnęła całą sytuację.
Miała przed sobą takiego pana, co to jeszcze nie był „coś“, ale mógł „czemś“ zostać.
Szatkiewicz przypomniał sobie nagle o wczorajszej rozmowie z Irmą i zrobiło mu się jaśniej na duszy.
Ta atłasowo­‑orzechowa fryzura żydówki wydala mu się radosnem objawieniem, dozwalającem mu wydobyć się z codziennej troski. Usiadł na łóżku — otulił się kołdrą i natychmiast jak każdy, zmuszony pożyczać pieniędzy, stał się niezmiernie uprzejmy,
— Niech pani siada!
— Dziękuję, ja postoję — ja już tak przyzwyczajona chodżyć i stoić. Siadać u mnie niema czasu. — My z mężem zawsze chodzimy, a siadamy na dłużej dopiero w szabas... Umilkła znów — ręce założyła na brzuchu i zdawała się oczekiwać pierwszego słowa z ust Szatkiewicza.
On zaś nagle uczuł się skrępowany i onieśmielony. Przedewszystkiem pragnął trochę pieniędzy, a nie wiedział, czy nie spotka się z odmową. Nie chodziło mu o uczucie upokorzenia, lecz czuł, iż ra-