Czuł, iż ta dziewczyna broni od jego wtargnięcia swego kąta, swego „u siebie“ i wolę mu swoją — nawet nieobecna — szanować nakazuje.
∗ ∗
∗ |
Nad ranem około ósmej zbudziło Szatkiewicza nieśmiałe do drzwi stukanie. Zaspanym głosem krzyknął:
— Herein![1]
Nie wchodził jednak nikt, tylko skrobanie powtórzyło się delikatne i dyskretne.
— Entrez![2] wyjęczał Szatkiewicz z pod zasmolonej kołdry.
Nie mógł się bowiem zdobyć na wypowiedzenie „proszę wejść!“ — Czynił to mocą ogólnego przyzwyczajenia, a nie z chęci małpowania arystokracji.
Drzwi się otworzyły i ukazała się w nich postać kobieca.
Za nią majaczył drugi cień — lecz zniknął szybko, zanim go Szatkiewicz dojrzał.
— Kto to?
— To ja... Freiwilligowa... do usług wielmożnego pana...
Szatkiewicz wytrzeszczył zaspane oczy.
Przed nim dość tłusta, lecz widocznie astmatyczna żydówka kłaniała się bokiem, przydeptując zbyt długą z przodu spódnicę. Odziana była w długi