Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie jego słowa, posłyszane przezemnie nad znikającem wybrzeżem, zsiniała i zimna ręka jego, którą musnęły moje wargi na chwilę, zanim wieko trumny mi ją zakryło!! między tym głosem i tym chłodem śmierci czyż z nim żyłem, czy umarłem wraz z nim?
W duszy jest kąt, gdzie czarny strumień i jasny zlewają się.
Jest to kąt naszej przyjaźni wiecznie żywej. Nasze obrazy odzwierciedlają się tu i łączą w jedno.

Nie jest to już wizya — to ciągła obecność. Ale wizya pierwsza uprzytomnia mi się, owiana strachem.
Było to wieczorem przededniem jego pogrzebu. Ból mój zawisł nad jego ciałem zniszczonem.
Była to noc świętego Stefana. Na kominku pali się ogień. Siedzę, gdzie on zwykł siadywać. Coraz to więcej zawładnął całą moją istotą. Zatracam się w nim.
Nie słyszę już, co tuż przy mnie mówią żywi. Jest tu przy mnie Cinerina z tym swoim cudownym, genialnym wyrazem twarzy, przypominającym mi młodego Beethovena, z temi swojemi większemi, niż zwykle oczami, których spojrzenie pogłębia melancholia i ironia, zmieszane jakby na tajemniczą maść na oczy. I Manfredi Gravina przyszedł pocieszyć mnie, obudzić we mnie wiarę, że są jeszcze przyjaciele w świecie, że istnieją jeszcze towarzysze, zaprzysiężeni na wojnę!
26. grudnia 1915. Jaka tam pogoda na dworze? Cinerina mówi, że o siódmej, kiedy przyszła, niebo było przejrzyste i wygwieżdżone. Manfredi mówi, że teraz jest gęsta mgła.
Dziewiąta godzina. Czas iść. Renatę nachodzi sen.

Wkładam wielki mój płaszcz szary na grubą koszulkę lotnika. W przedpokoju wszystko odbywa się tak, jak kiedy tu jeszcze był. Ale czarny jego płaszcz

13