Strona:Gabriela Zapolska - Zapomniał drogi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy nachyli się ku sztywniejącym ustom, kwiat poda...
I mimowoli Iwanicki widzi chorych opuszczonych, tych, którzy cierpią sami — o których nikt się nie pyta — a w dzień wizyty nikt do ich łóżka nie spieszy.
I widzi te biedne, nędzne twarze na białem tle poduszek jak one szarzeją, kurczą się pod wpływem rozpaczliwego smutku, beznadziejnej rozpaczy... Bo nikt nie przyjdzie.
Nikt!
I często łza się zaszkli, usta zacięte boleśnie. Bo ze wszystkich nędz, najstraszniejsze ludzkie zapomnienie... Te pół trupy domagają się jeszcze kogoś, pół trupy... uścisku ręki, ciepłego słowa, kwiatka...
Pół trupy...
A może i...
I — tamci...
Tam — w ciszy, wśród akacyi — bratków — dzwonów i fali Salve Regina...
Ci, którzy goreją dziś płomieniem roznieconym rękami kochających i tych, którzy pamiętają... To jakby szpital podziemny, a w nim łóżka — trumny.
I dzisiaj... dzień wizyt.
Więc niosą zewsząd kwiaty i światło.
Na łóżkach — trumnach czekają szkielety. Obracają oczodoły w stronę bramy cmentarnej. Czy idą blizcy? Czy idą ci, dla których się żyło? Czy idą ci, dla których poświęcało się tyle? — Czy niosą kwiaty? Czy się wyczuje ciepło ich stóp?
W tej zimnej, zimnej ziemi.
A pomiędzy grobami, koło których tulą się bliscy — ciemne, smutne mogiły.
To łóżka szpitalne, do których nikt nie przyszedł.
To ci, o których nie pamiętał nikt.
Iwanickiemu zimno, Iwanicki drży. Ogląda się dokoła. Bezwiednie idzie z tłumem w stronę cmentarza. Idzie z tymi, którzy niosą chryzantemy i lampki. On nie niesie nic. A przecież i on ma tam na cmentarzu kogoś... on ma tam matkę!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .